czwartek, 12 czerwca 2014

Metoda

Od zawsze wydawało mi się, że jestem absolutnie niepodatna na bacik, kijek czy jak to zwać. Że ze mną trzeba łagodnie, delikatnie i jak do dziecka, inaczej rozpłacze się, zablokuję i zamknę w sobie. Aż do poprzedniego piątku. To był bardzo trudny dzień, bardzo kryzysowy, wypełniony fizycznym, dokuczliwym bólem, z poczuciem że dusza zamiast być ulotną, lekką bańką, jest balastem ważącym tonę. W tym dniu przyjaciółka powiedziała mi: tak wybierasz, że zawijasz się w depresję, wybierasz być w takim stanie. Oburzyłam się. Jak to? Do mnie tak? Do chorego człowieka? A gdzie głaskanie po głowie? Gdzie tulenie? Gdzie pomoc w postaci unicestwienia całego złego świat!?;)
Był więc foch, był płacz, było nawet rozczarowanie.
A później był telefon. To ja zadzwoniłam, to ja umówiłam się.
To ja wczoraj poszłam do lekarza.

Czasami tak trzeba, czasami to skutkuje. Czasami trzeba zaryzykować kopa aby komuś pomóc, aby kogoś uratować. Naprawdę. Czasami to działa. Wczoraj u lekarza śmiałam się, że w ramach pokuty za to, że nie umiałam docenić tego gestu – obwieszczę to publicznie. Widać jednak jestem fanką bacika. I kary;)

Grażynko, dziękuję Tobie. Bo wiesz, że o Tobie piszę.
[wszak mało subtelnie przygnałam tu Ciebie, abyś to przeczytała!]
Nie mogę Tobie powiedzieć tego osobiście, no bo jak? Miałabym przyznać się do błędu? A w życiu! Niech więc trwa moja legenda człowieka, który nigdy nie przyznaje się do błędów!

[zakochałam się w całej płycie.
wiem, że jest banalna, wtórna i że to już było.
ale jest też jak wspomnienie z czasów, kiedy miałam dwadzieścia lat.
to jak mogłaby nie podobać się? no jak?]