wtorek, 25 września 2012

Wiśnie, piołun i curry

Pogoda i ja. Drugi dzień tygodnia i już 2:0. Dla pogody oczywiście.
Znów łatwowierne dziewczę we mnie uwierzyło meteorologicznym specom. Więc włożyłam botki, sweter, kurtkę i szal. I zanim doszłam do samochodu zdjęłam kurtkę. A szal upchnęłam w skrzynce na listy. Termometr pokazał 17 stopni!
Botki zostają. Bez żalu, mam w nich taaaakie długie nogi, że zastanawiam się czy w nocy tak urosły? Albo lustra, wystawy, przeglądałki wszelakie kłamią, albo ja mam zaburzone postrzeganie widzenia siebie. Nogi są znów długie. I zgrabne. Włożyłam więc bardzo wąskie spodnie, nie bacząc na fakt, że podobno w moim rozmiarze już nie wypada. Kit z tym. Mam 38 lat. Mam lekką nadwagę. Mam imponujący zestaw urodowych braków, z którymi konfrontuję się każdego dnia. A mimo to dziś czuję się świetnie, o!
Obdarzam więc świat, panią w urzędzie skarbowym, psa i moje niegodziwe koty życzliwym uśmiechem. Dobra pani. Dziś bez pretensji do świata. No ileż można! Po kilku dniach marudzenia wystarczająco zmęczyłam się sobą, więc światu oszczędzę tego.
Tak. Wiem.  Notka narcystyczna. Ale musiałam to zapisać. Wszak dobre relacje z lustrem nie trwają wiecznie.

Szanse na spacer wymarzony nadal efemeryczne.
Ale nie samym spacerem człowiek żyje.
Czasem żyje faktem, że rano dostał pęk pierzastych tulipanów.

[w eterze hula nowa płyta pana Vana
a to ze starej płyty, idealnie wpisuje się w moje myśli, tęsknoty, marzenia
]


poniedziałek, 24 września 2012

Tylko zimno i pada, zimno i pada

Zmarzłam. Jakoś nie przyszło mi do głowy, że o ósmej rano jest tylko sześć stopni. Więc mokasyny na gołe stopy, spodnie do połowy łydki i lekki sweterek to jednak nie był najlepszy pomysł. I tak chowam dłonie po kieszeniach, w myślach retrospektywnie uciekam na rozgrzany piasek lub do nieodległych wspomnień ciepła prążkowanej kołdry. I herbata... herbata rumiankowa w dużym kubku. A ten strach, nerw który trzyma (bo trzyma mnie, matkę-histeryczkę) od początku września bardziej ziębi niż grzeje...
Za to z włosami lepiej. Suszę, tu i ówdzie pianką przyklepuję albo stroszę i gotowe. I nieśmiało przyznaję, że nawet wyglądam. Na okoliczność odsłoniętych uszu muszę kupić nowe kolczyki. Najlepiej dużo, dużo par.
Nie. Nie wszystko jest piękne, cudowne i lekkie. Pan „kontestuję/protestuję/oponuję” w weekend tak bardzo dał mi się we znaki, że z ulgą pognałam do pracy, aby odpocząć od walki o włożenie czapki, butów, umycie zębów czy przykrycie się kołdrą. Odpocząć od walki o wszystko, odpocząć od wszechobecnego „nie”, które chyba już z automatu pojawia się jako odpowiedź na wszystko. Po weekendzie czuję się niewydolna wychowawczo. Po prostu. Aczkolwiek śliczne obrazki w sepii mówią coś zupełnie innego. Ale to tylko obrazki. Jakieś wspomnienia gromadzić muszę...

Cudna Imany w głośnikach.
Zdjęciowe porządki na dysku.
I marzenie o spacerze, długim spacerze.

[piosenka z gatunku tych, których nie wolno włączać, kiedy jest smutno
a ja włączyłam...
]


środa, 19 września 2012

Zapomnieć, przypomnieć, zapomnieć

Wczoraj wagary. Tak, budzik kwaczący o 6 rano dość szybko mnie znużył. Więc zarządziłam dzień wolności, powolności i spaliśmy do ósmej. Z rześkim, słonecznym porankiem za plecami stałam na tarasie, piłam kawę i nadal odganiałam senność. Jak ja przeżyję tę jesień, zimę i poranną ciemność za oknem? Szukam sposobu. No muszę, muszę to sobie jakoś wytłumaczyć, uzasadnić, znaleźć klucz.

Poszłam do fryzjera. Zdecydowałam. Na krótko. Na bardzo krótko. To była dobra decyzja. Dziś poranne suszenie włosów zajęło mi dziesięć minut. Jest praktycznie... i tyle. Głaszczę dłonią odsłonięty kark, szyję. I nagle ta nagość wydaje mi się taka oczywista, taka moja, zapomniana i przypomniana. Ale... wszyscy widzą, że byłam. Nikt nie powiedział, że jest ładnie. To może czas pozbawić się złudzeń i uznać, że ładna to już w tym życiu byłam?

To nie jest dobry dzień. Przez deszcz, przez harmider firmowy, przez myśli. Słowa też nie stroją z nastrojem. A właśnie w słowa potrzebuję uciec; z marnym skutkiem uciekam - nieporadnie, bezskutecznie. Bo tak naprawdę chciałabym pójść na długi spacer. I milczeć, albo mówić, śmiać się, wspominać. Albo w samotności po prostu głęboko oddychać. Dziś po prostu dzień tęsknoty za nie wiadomo czym, dziś dzień tęsknoty za byciem tam, gdzie mnie nie ma...

[zauroczenie od pierwszego słuchania
z tym akurat stroję, ale czy to na pewno informacja z serii optymistycznych..?
]

piątek, 14 września 2012

Postchandrowe stany zakupowe

Idzie jesień. Przed domem już sterta sezonowanego grabu. Trochę czekam na te wieczory przy kominku, z filiżanką herbaty. A w zasięgu wzroku, w zasięgu ręki bo przecież muszę czasem dotknąć, pogładzić i uwierzyć, że naprawdę są: w kartonie botki w czerwonym kolorze. No dobrze, do tych w kolorze „castagno” też się przyznam, ale bardziej na ucho niż publicznie... Obiecałam sobie, że jedną parę odeślę. Ale przytomnie uznałam, że skoro udało mi się dość skutecznie zgubić Bardzo Ważny Segregator, to trudno żebym dodatkowo wikłała się w tak skomplikowane wybory! Więc pomyślę o tym jutro. Albo wcale. Uwielbiam mieć nowe buty, no uwielbiam!:)

Wewnętrznie powoli uciszam ten dygot, który trzymał mnie od początku września.
Oswajam nowe. Ja i mój kręgosłup. Nie wiem, czego mu trzeba? Więcej spokoju? Nowej poduszki? Gorącej kąpieli z musującą kulą pachnąca paczulą, migdałami albo po prostu rumiankiem? A może... może wrześniowej ucieczki nad morze?
Tak... wrześniowe morze marzy mi się.

[zapętlam i oddycham głęboko
ilekroć słucham wierzę w dobrą jesień
i przypominam sobie wszystkie słowa, które grzeją
]