czwartek, 4 października 2012

Inaczej nie umiem

Turlamy się od infekcji do infekcji. Wczoraj zawiozłam zestaw książek mamie, niech opasłe tomiszcza wypełnią jej czas. Dziś... to ja obudziłam się z bólem gardła. Dziecko z katarem. Truchleję na myśl, że tak aż do wiosny. A wiosną nasze katary nabiorą nowego wymiaru – kataru siennego. 

Ech. Gdzieś z tyłu głowy kiełkuje myśl, że może jutro odstawiwszy dziecko do przedszkola wrócę do domu. Leżeć, pić kakao i czytać coś ze sterty książek nieprzeczytanych. Sterty coraz większej, sterty sukcesywnie powiększającej się, sterty której zawalenie się na moją głowę sprawi, że już tylko wieczny odpoczynek dany mi będzie. Tak, notorycznie marzę o wagarach.
 
Rano kiedy jadę do pracy patrzę na mgły snujące się nad polami. Mgły poranne, chłodne światło świtu, to najbardziej lubię w październikowe poranki. Wieczorem oglądam spektakularną zmianę barw całego świata. Lubię patrzeć jak w okiennej ścianie wieżowców odbija się zachód słońca. Lubię myśl, że pół miasta w tej samej chwili może napawać się tym samym widokiem. I ja, ja też. Gdzieś pomiędzy gałęziami drzew, wśród sosen, ponad dachami, rzucając cienie na moje łóżko. Szkoda tylko, że o tej porze zawsze jestem gdzieś w biegu. A przecież to idealna godzina na chwilowe znieruchomienie, zmrużenie oczu, emocjonalny zaciesz.
Wciąż powtarzam, że może innym razem, i nadal w ciepełku hoduję moje rozżalenie. 

[i ostatnie dwa wersy refrenu
mantra. nareszcie uwierzyłam.]


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz